Ana Gluc, Glissando, Warsaw Autumn, 21/9/2018
(…)Pierwsza połowa Warszawskiej Jesieni w moim odczuciu stała pod znakami trzech kompozytorów: Stefana Prinsa, Piotra Peszata oraz Tronda Reinholdtsena. I choć na pozór ich postawy artystyczne, a przede wszystkim obszary, które eksplorują w swojej twórczości, są skrajnie odmienne, można odnaleźć u nich wspólne mianowniki, jak chociażby intermedialność czy konceptualizm.
Cykl Piano Hero Stefana Prinsa stanowił idealną przeciwwagę dla historyczno-patriotycznej maniery, w jakiej utrzymana była inauguracja poprzedzająca wieczorny koncert. Warszawsko-jesienna publiczność miała okazję poznać tego twórcę w 2015 roku, kiedy to na festiwalu zaprezentowany został utwór Generation Kill, inspirowany serialem telewizyjnym oraz książką Evana Wrighta pod tym samym tytułem. Kompozytor porusza w nim kwestie społeczno-polityczne, dotyczące wykorzystania dronów w sferze militarnej przez pokolenie wychowane na grach play station. Piano Hero z kolei bez jakichkolwiek partykularnych politycznych nawiązań porusza dużo szerszą społeczną problematykę: przenikanie się światów – wirtualnego i realnego, a także idące za tym zmiany w ludzkiej wrażliwości. U Prinsa nieustanna dewiacja między płaszczyzną tego, co słyszymy i widzimy, a tym, co powinniśmy usłyszeć oraz zobaczyć składa się na koncept hybrydycznych ciał i hybrydycznych przestrzeni, będących podstawą innych jego utworów[1]. Podobne zainteresowanie zafałszowaniem rzeczywistości audio-wizualnej odnaleźć można było w utworach Krzysztofa Wołka (Amplified, What is There?) i Wojciecha Błażejczyka (Ogólna teoria względności) w kolejnych dniach festiwalu.
Tytuł cyklu Prinsa nawiązuje do popularnej gry na konsolę Guitar Hero, w której użytkownik za pomocą kontrolera symuluje grę na gitarze. Tutaj jednak rekontekstualizacji podlega nie tylko sama gra na fortepianie, ale także budowa całego instrumentu. U progu tej idei, jak sam kompozytor przyznał, stoi myśl Helmuta Lachenmanna, głoszącego, iż komponować znaczy budować instrument.
W czterech częściach Piano Hero Prins manewruje między warstwą syntezatora, warstwą wideo oraz warstwą muzyczną, stwarzając coraz głębsze poczucie odizolowania każdej z nich i obnażenia fikcyjności wrażeń akustycznych i wizualnych.
W Piano Hero #1 pianista (tutaj znakomity Stéphane Ginsburgh) steruje wyświetlanym materiałem wideo, na który składają się zrealizowane wcześniej przez kompozytora nagrania Frederika Croene, muzykującego na obnażonej i odwróconej płycie fortepianu, oraz ujęcia w czasie realnym. Kolejna część cyklu wchodzi w rewiry polifonii: gra odbywa się jednocześnie na klawiaturze fortepianu oraz midi. Na ekranie pojawia się podzielony na cztery części obraz z nagraniami Croene’a oraz projekcją live. W Piano Hero #3 warstwa wideo jest nieobecna, ekranem zaś staje się klapa fortepianu, odbijająca zabiegi wykonywane w środku instrumentu, w którym znajdują się głośniki odtwarzające pokrewny warstwie samplowej materiał. Całość otaczają opary dziwnej melancholii. Ginsburgh krąży między fortepianem a klawiaturą midi, ta jednak odłączona jest od komputera. Jego sprawczość w porównaniu do poprzednich części zostaje zmniejszona, wchodzi on w cień muzyki wirtualnej, będącej poza jego kontrolą. W ostatniej części cyklu sfera wpływu wykonawcy na muzykę zredukowana zostaje do zera. Warstwa wideo, która z początku wydaje się być idealnym odbiciem tego, co rozgrywa się na scenie, szybko okazuje się jedynie kontrapunktem realnego muzyka wobec jego wirtualnego awatara, będącego nim samym nagranym przed koncertem w kadrze z komputerowej perspektywy strzelca. Publiczność śledzi jego ruchy i bacznie obserwuje relację między imitacją świata wirtualnego a momentami pokazującymi, jak bardzo jest on zafałszowany. W międzyczasie w warstwie wideo przeplatane są reminiscencje z nagrań realizowanych z Frederikiem Croene oraz z samym Ginsburghiem. Chwilę później rzut kamery na publiczność sprawia, że zostaje ona wciągnięta do tej tajemniczej gry, z obserwatorów stajemy się obserwowanymi. W finale z kolei pianista znika, a na ekranie wyświetlane są nagrania z jednego z opuszczonych berlińskich lotnisk – poczucie ogromnej, pustej przestrzeni jest wszechogarniająca, a wyjście Ginsburgha z sali, przypominające przemieszczanie się między wymiarami, jest nieomal symboliczne…(…)